Do tej pory na Life Geeku pojawiło się już mnóstwo tekstów odnośnie wyznaczania celów. Jak chociażby te, dlaczego postanowienia noworoczne nie działają, czy jak dobrze wyznaczać cele.
Ale nigdy nie pisałam o jednym z najważniejszych elementów wyznaczania celów – ich jakości.
Zacznijmy od tego, że wśród osób, które zaczynają się interesować wyznaczaniem i realizowaniem celów są pewne… mody.
Modne jest bieganie, poranne rytuały, pisanie dziennika, medytacja, konkretna dieta (np. keto czy paleo), osiągnięcie konkretnej sumy pieniędzy czy nawet cotygodniowe randki z żoną / mężem.
Zupełnie jakby wszystkie osoby, które postanowiły wziąć życie we własne ręce nagle zamieniły się w jednego człowieka, który myśli, czuje i pragnie dokładnie tego samego.
I to najlepsza droga do tego, byśmy się tu za rok spotkali w którymś z artykułów dotyczących smart planowania. Bez zrealizowanych celów i marzeń, za to ze sporym moralniakiem na koncie.
Bo żeby cele działały, muszą być twoje.
Skoro inni mogą, to czemu nie ja?
Dlaczego zaczynamy realizować cele, które nas nie obchodzą? Z trzech powodów:
- nie zastanawiamy się nad tym, czego naprawdę chcemy – zamiast wykonać porządną pracę, przemyśleć własne pragnienia i dążenia (na przykład przy okazji solidnego podsumowania roku) rzucamy się na to, co akurat jest „dostępne na rynku”. Łatwiej jest nam podpatrzeć to, co robią inni, niż zaplanować coś samemu;
- nie zastanawiamy się nad tym, jak osiągnąć, to czego chcemy – czyli nawet jeśli mamy już plany, pomysły i dążenia, to szukamy „gotowców”, jak do nich dotrzeć;
- realizujemy cele „bo tak wypada”, czyli tzw. ego-cele (egoals – spokojnie, nie wymyśliłam tego terminu sama), a więc cele ważne dla twojego ogólnego wizerunku albo realizowane ku zadowoleniu innych. Zanim powiesz: „No co ty, Natalia, przecież ja nigdy bym czegoś takiego nie zrobił….!”, to pomyśl o tym, co robisz, bo „wypada”. Wypada: mieć dobry samochód (cel: odłożenie kasy), wyglądać tak a nie inaczej (cel: zrzucić kilogramy, pójść do fryzjera, kupić marynarkę etc.), wychodzić na rynki międzynarodowe (jeśli masz firmę) itp.
Problem z celami, które nie są nasze jest taki, że… no nie są nasze. Nie są w żaden sposób dopasowane do tego jak żyjesz, co cię kręci, jak funkcjonujesz na codzień, co jest dla ciebie ważne a co już niekoniecznie. Nie pasują do tego jak odpoczywasz, jaki jest twój rytm dnia – po prostu nie uwzględniają CIEBIE w całym tym miksie.
„Co złego jest w pójściu drogą, którą wyznaczyli inni? W końcu skoro oni potrafili coś osiągnąć, to czemu ja nie mogę zrobić dokładnie tego samego?” – zapytasz pewnie.
Nie ma niczego złego w inspirowaniu się innymi w budowaniu celów, na jakich ci zależy. Pod warunkiem, że faktycznie cię obchodzą.
Cele, na których ci nie zależy, to cele, których nie zrealizujesz. Zwyczajnie – będzie ci bardzo, bardzo, baaaardzo trudno wykrzesać z siebie chęć do pracy nad zadaniami, które robisz tylko dlatego, że musisz.
Im dalej działanie od tego, co robiłeś zawsze, od twojej rutyny, od planu dnia i tego, co lubisz lub w co wierzysz, tym mniej chętnie będziesz wybierać ten cel.
Tak samo, ale inaczej – czyli jak poradziłam sobie z celami
Żeby nie być gołosłownym, opowiem ci jak sama wpadłam w dokładnie taką samą pułapkę.
Na początku mojej przygody z wyznaczaniem celów napchałam sobie swoje excele i plannery milionem pomysłów na wszystko. Oczywiście podpatrywałam inne osoby i dorzucałam wszystkie cele, które wydawały mi się fajne.
Z czasem tabelka z celami zaczęła się kurczyć. Rezygnowałam z kolejnych genialnych pomysłów na poprawę zdrowia, organizację i prowadzenie biznesu, bo zwyczajnie zupełnie nie czułam, że są dla mnie ważne.
Ale były też cele, które zaczęły przechodzić transformację. Jednym z nich jest ciągle powracający temat zdrowia i samopoczucia.
Odkąd pracuję z domu i siłą rzeczy mam jeszcze mniej ruchu, niż wcześniej, zdecydowałam że to wreszcie pora, by zająć się tematem na poważnie. Do tej pory do celów ruchowych podchodziłam tak jak niemal każdy – „uruchamiałam” je wtedy, kiedy chciałam zrzucić kilka kilo przed wakacjami czy po świętach. Ćwiczenia, siłownia, pływanie – to wszystko było środkiem do odległego i dalekiego celu, nie częścią mojej codzienności.
Jak się pewnie spodziewasz, nie wytrwałam długo w żadnym z ruchowych postanowień. Podświadomie nie czułam żadnej wewnętrznej presji, by pójść na zajęcia na siłownię czy wyjść pobiegać. Wizja kilku kilogramów mniej czy słabo zdefiniowanego „zdrowia” nie była niczym, co wisiało mi nad głową czy motywowało do pracy.
To musiało się zmienić, skoro mam teraz do pracy jakieś 5 metrów (z kanapy do biurka) i mój ruch w tygodniu ograniczony jest do minimum.
Przez długi czas próbowałam standardowych rozwiązań i celów. Ot, 3x w tygodniu siłka, albo 2x w tygodniu bieganie. I znów: nieokreślony cel „będę zdrowsza” zupełnie nie zachęcał do wysiłku. Bo gdyby zachęcał, to byłabym pewnie teraz najzdrowszą osobą na świecie. A nie jestem.
Poszukałam więc głębiej. Co jest dla mnie ważne? Wyszło, że – pomiędzy wieloma innymi sprawami – ważne jest dla mnie jak najlepsze spędzanie czasu z moimi psami. Mam dwa przekochane urwisy, które wchodzą już w jesień życia. Wiem, że za kilka lat mogę już nie mieć tylu okazji na aktywny wypoczynek z nimi, jak teraz.
Dlatego od kilku lat, oprócz regularnych spacerów, chodzimy na dogtrekkingi (biegi na orientację z psami). Startujemy tam zawsze w najniższej kategorii i raczej marszobiegujemy, niż biegniemy, ale daje nam to mnóstwo radości.
I wtedy cel pojawił się sam – a gdyby tak nauczyć się biegać na 5 km (tyle zazwyczaj ma kategoria rodzinna w dogtrekkingach), tak by móc choć raz przebiec całość ze zwierzakami? Bez wypluwania własnych płuc i zakwasów następnego dnia? I to najlepiej jak najszybciej, bo piesy nie młodnieją?
Od momentu postawienia sobie tego celu wszystko poszło już jak burza. Kolejne treningi – zimno czy nie zimno, mróz czy deszcz – do tego duże wyzwanie Life Geek. Mój cel był prosty, klarowny, ważny dla mnie i ograniczony w czasie (a dokładniej 17 tygodniowym planem Endomondo, z którym ćwiczę i który bardzo polecam!).
Byłoby prawie idealnie, gdyby nie moja skręcona kostka tydzień temu. Na szczęście motywacja i chęć zrobienia kolejnych treningów absolutnie nie znika. Właśnie dlatego, że mam przed sobą mój, osobisty i ważny dla mnie cel.
Żadne plany treningowe, odzyskiwane i tracone kilogramy, modne sporty i konkurencje nie dały rady zmusić mnie do takiej pracy. Osiem łap i dwa zimne nochale już tak. :)
Jak znaleźć własne cele?
Wszystko jest łatwiejsze, kiedy dopasujesz swój cel do siebie, a nie siebie do celów.
Dlatego m.in. na Life Geeku jest tak dużo gadżetów i aplikacji. Jedni powiedzą – więcej tu żonglowania programami, niż pracy nad sobą! A ja wiem, że gadżety, mobilne aplikacje czy gry są i zawsze będą częścią mnie. Dlatego rozwijam się i to co robię tu w sposób, który kocham najbardziej.
Tak więc zanim zaczniesz tworzyć swoje noworoczne postanowienia i znów zapiszesz nieśmiertelne „schudnę 5kg” (ale nie wiem po co) albo „będę wstawać o 5:30” (bo naczytałem się, że to modne), zastanów się:
- jakie obszary twojego życia są dla ciebie naprawdę ważne?
- jakie cele chcesz w związku z tym zrealizować?
- jak możesz powiązać swój cel (aka to, kim chcesz być) z nawykami, rytmem dnia, hobby, które już masz (aka tym, kim jesteś teraz)? Dla mnie oprócz psiarskiej motywacji jest to też zmiksowanie ćwiczeń fizycznych z miłością do gier, a więc Ring Fit Adventure, o którym wspominałam już kilka razy;
- jaki „projekt” na najbliższy kwartał możesz wyznaczyć sobie, by ten popchnął cię do realizacji twojego celu (dla mnie jest to udział w wiosennym dogtrekkingu)?
Gwarantuję, że będzie trochę trudniej. Trudniej, bo pewnie nikt nie będzie mieć dokładnie takiego samego celu jak ty. Trudno tłumaczyć innym, że biegasz dla swoich psów. :) Ale łatwiej, bo motywacja i chęć do pracy będzie o wiele większa.
To jaki dziwaczny, nietypowy i w 100% twój cel chcesz wyznaczyć na przyszły rok?
P.S.: Jeśli chcesz dowiedzieć się więcej o wyznaczaniu celów, które przetrwają dłużej, zapisz się na bezpłatny webinar w ramach Ogarniętych Poniedziałków: „Jak wyznaczać cele, by nie porzucić ich po miesiącu?”. Widzimy się w poniedziałek o 19:00!
Świetny cel! Cele, które udaje mi się realizować też są tylko moje i innym trudno czasem zrozumieć, po co to robię. Kiedy zakochałam się w jeździe na łyżwach, wstawałam o 5:30, żeby zdążyć na trening (a jestem typową sową). Teraz od kilku lat chodziła za mną nauka hiszpańskiego, więc w zeszłym roku zapisałam się na kurs, a teraz zaczęłam studia na tym kierunku, które łączę z pracą i czasem całe dnie jestem poza domem. Dla innych – po co ci to? Ale ja wracam z poczuciem szczęścia i rozwijania się, choć często jestem też bardzo zmęczona. Ale takie cele mnie napędzają i co ciekawe, zwykle wcale nie pojawiają się na początku nowego roku a gdzieś w trakcie.
Najlepsze cele to takie, które przychodzą po prostu i nie są totalnie związane z datą, więc jak najbardziej cię rozumiem w tej kwestii. :) Dzięki, że wpadłaś i za miłe słowo!